To był maj...

Maj minął nam na oczekiwaniu pamiątki Pięćdziesiątnicy, kiedy to w majowe czwartki nasza wspólnota prowadziła uwielbienie w ramach ogólnopolskiego internetowego czuwania modlitewnego „Niech zstąpi Duch Twój”. U nas Jego moc skumulowała się w połowie miesiąca i potwierdzały to wszelkie znaki na ziemi. Najpierw lider wspólnoty zgolił po 14 latach brodę, następnie śliczna Zosia pojawiła się w domu wraz ze świeżo upieczonymi rodzicami, wreszcie, po dwumiesięcznej przerwie, część wspólnoty spotkała się na mszy.
Dać słowo swojego świadectwa – tak kończy się nasz poprzedni wpis. A że z narodzenia Zosi powstało jedno z lepszych świadectw, oddajmy głos Karolowi – człowiekowi, który został tatą…

Mam na imię Karol. Od prawie 10 lat pracuję przy odwiertach ropy i gazu w Polsce i za granicą. Od ponad roku, moja praca związana jest z pracą na platformach wiertniczych. Na początku lutego 2020 dostałem propozycję wyjazdu do Libanu, aby uczestniczyć w pierwszym odwiercie w tym kraju. Wyjazd miał trwać 4 tygodnie.

Muszę przyznać, że mieliśmy z żoną sporo wątpliwości przed moim wyjazdem – położenie Libanu, dość napięta sytuacja w tym regionie i nasza sytuacja domowa, mocno się to tego przyczyniały. Moja żona, Kasia, była już w zaawansowanej ciąży i do porodu zostawało niewiele czasu. Jednak po informacji o operatorze tego odwiertu i wiadomości, że będzie to jednorazowa wyprawa podjęliśmy decyzję o moim wyjeździe. Wątpliwości pozostały, ale były trochę mniejsze. Pomogło nam też to, że mój powrót miał być na kilka tygodni przed datą porodu.

Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Wszystkie ustalenia były potwierdzone i nic na miejscu się nie zmieniło odnośnie mojego powrotu i całego planu na ten wyjazd. Sytuacja jednak, jak dobrze wiecie, mocno się zmieniła na początku marca i to na całym świecie. W związku z wirusem pojawiło się zagrożenie związane z rotacją i przybyciem mojego zmiennika. Odpowiedzią na to miało być wcześniejsze ściągnięcie zmienników do Bejrutu, gdzie mieli czekać na możliwość zmiany. Mój zmiennik miał przylecieć z Polski. Jego bilet był zabukowany na Niedzielę…dokładnie tą w której została zamknięta nasza granica i anulowane wszystkie loty – w tym także jego lot. Wiem, że już wtedy cała nasza wspólnota modliła się za rozwiązanie tej sytuacji, choć ona wydawała się w tym momencie beznadziejna – nie ma zmienika, nie ma zmiany czyli zostaję do nie wiadomo kiedy. Dwa dni po tej Niedzieli, mieliśmy telekonferencję z naszym managerem i przedstawicielem Inwestora. Przed spotkaniem myślałem, że powiedzą nam jak będą wyglądać plan na nasz powrót, ale w rzeczywistości chcieli nas tylko uspokoić i wybadać, kto ile może dłużej zostać. Ja od początku grałem w otwarte karty – nie chcę zostać choćby minuty dłużej niż będzie trzeba. Wiedział o tym mój manager jeszcze przed moim przylotem do Libanu. Generalnie powiedzieli nam, że nic nie wiadomo, że będą szukać rozwiązań, ale jest mała szansa na jakikolwiek ruch ponieważ bez lotów, nie będzie zmian.

Pozostało się tylko modlić – moja żona, wspólnota i ja robiliśmy to codziennie. Wierzę, że dzień po dniu, przynosiło to efekt.

Kolejne dni nie przynosiły jednak rozwiązania. Sytuacja wydawała się bez wyjścia a kolejne wieści ze świata nie napawały optymizmem. Wręcz przeciwnie – sugerowały, że sytuacja nie poprawi się w najbliższym czasie. Pocieszaliśmy się z Kasią, że najważniejsze, że jesteśmy zdrowi, że Zosia, nasza córka, jest zdrowa, że i tak nie mógłbym być przy porodzie, ale…. No właśnie, było ciężko i każdego dnia coraz ciężej.

Miałem wracać 24 marca. Był już 25 marca a ja wciąż byłem na statku, bez żadnej nadziei na zmianę tej sytuacji. Wieczorem, jak właściwie co dzień, rozmawiałem z Kasią i była to bardzo trudna rozmowa, która coś we mnie złamała. Wróciłem do swojego pokoju, usiadłem na łóżku podziękowałem Bogu za Jego opiekę nad Kasią i Zosią, robiłem i robię to co dzień, ale wtedy zawołałem również do Boga – „Jeśli nie Ty to nikt! Pokaż że jesteś Bogiem Wszechmogącym. Widzisz, że ta sytuacja nie ma wyjścia…stwórz jakieś!!” Nie miałem siły na więcej. Wiedziałem, że mam wsparcie modlitewne całej Metanoi, wiedziałem, że Kasia modli się za tą sytuację, że ja się za to modlę. Był to mój głos rozpaczy, bo nie widziałem rozwiązania, nie było go.

Następnego dnia, od samego rana miałem w głowie tylko jedną myśl – „Zrób to!”. Tyczyło się to pomysłu, który zrodził się jakiś czas wcześniej, żeby zapytać w ambasadzie, jeśli taka istnieje, o jakieś dodatkowe informacje. Nie myślałem o jakimkolwiek locie, ale chciałem uzyskać jakiekolwiek informacje o otwarciu lotnisk czy to w Polsce czy to w Libanie. To był trochę akt rozpaczy, ale dokładnie byłem w tym miejscu, miejscu rozpaczy i chciałem potem, jeśli bym nie zdążył, spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, że zrobiłem wszystko co mogłem. Wysłałem maila. To był 26 marca. Poranek.

Odpowiedź przyszła jakieś 2h później. Była dość krótka, ale bardzo konkretna – „Jedyna szansa na powrót to lot wojskowy 31 marca o godzinie 17!! Proszę o niezwłoczne potwierdzenie zainteresowania lotem!” Ekscytacja mieszała się we mnie ze strachem – jak to wszystko ogarnąć. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi! Szybka informacja do mojego menagera. Jego pierwsza odpowiedź brzmiała:”Shit!”. Nie brzmiało to zbyt optymistycznie, ale to wtedy po razy pierwszy poczułem moc naszej modlitwy. Gdy zobaczyłem odpowiedź z ambasady wiedziałem, że to odpowiedź na moje wołanie z dnia poprzedniego, ale efektem naszej modlitwy była moja pewność, że Bóg doprowadzi to do końca. Wiem, że nie zmieniliśmy Boskiego planu, ale moje zaufanie, moje myślenie przylgnęło do Boga i wiedziałem, że to efekt naszych modlitw. Było to dziwne, bo po ludzku byłem w takiej sytuacji – mam lot, ale jestem na statku, nie mam zamiennika, inwestor nie chce żadnych zmian w obawie o dostanie się wirusa na pokład, zaczynamy najważniejszą część wiercenia, na mój wylot ze statku muszą się zgodzić 2 duże firmy, muszę mieć helikopter, żeby dostać się na ląd. Przyznacie, że nadal nie wyglądało to dobrze. W moim sercu jednak był pokój – nie będę oszukiwał, że się nie denerwowałem, ale miałem w głowie jedną myśl:”Boże! Zacząłeś to, więc to skończ!” 🙂

I skończył – mój manager odwalił kawał niesamowitej roboty, zorganizował, że będę mógł wylecieć pomimo że nie mam zmiennika, wszyscy się zgodzili na mój powrót do domu a inwestor, specjalnie dla mnie, dla 1 osoby, wysłał helikopter! Kiedy już było wszystko potwierdzone, słyszałem komentarze, że będę sławny, bo to sytuacja bez precedensu.

Tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak – wszystko poszło zgodnie z planem…z Jego planem. Nikt, po ludzku, nie mógł tego zorganizować a wcześniej wymyślić. To niesamowicie wyjątkowa sytuacja zwłaszcza w takich okolicznościach. Dopiero w domu dowiedziałem, że mój manager walczył o mój powrót, ponieważ sam był w podobnej sytuacji i jego ówczesny manager nie pozwolił mu wrócić na narodziny pierwszego dziecka, więc doskonale rozumiał moją sytuację. Tylko Bóg, mógł go postawić na mojej drodze! Firma mogła wybrać spośród wielu, ale wybrali właśnie jego.

Bóg jest dobry! Dziś mamy tego największy dowód – Krzyż. Dla mnie jednak ta historia z powrotem to dowód, że On żyje i jeśli mu zaufamy, jeśli przyznamy się przed nim, że nie damy rady już nic zrobić, On wtedy wkracza do akcji. On nas nie opuszcza i ciągle nasłuchuje naszych modlitw. Wiem, że nie sposób jest zmienić serce Boga, ale możemy, poprzez modlitwę, zmienić nasze serce, nasze nastawienie. Możemy poprzez modlitwę przyznać, że sami nic nie możemy, ale że On może wszystko. Może i czeka na taką postawę naszego serca.

To było niesamowite, mieć świadomość, że kilka tysięcy kilometrów dalej, w innym zakątku świata, ktoś, dzień w dzień, modli się w mojej sprawie! Tą historią, chcę Wam potwierdzić, że On jest, że On żyje i jest naprawdę blisko.

Dziś, Zosia ma już ponad miesiąc, a ja mogłem Jej towarzyszyć od pierwszych dni. Tym świadectwem chciałem pokazać, że modlitwa ma sens, że Bóg słucha i chyba trochę nas nawet lubi 😉 Chwała Tobie Boże!!!

Jest moc! A skoro jest, to nie musimy dłużej czekać na Parakleta. Jezus przecież powiedział: gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi. [Dz 1,8]

I skoro Karol już świadczy, to znaczy że ma Jego moc! Ty także ją masz, zatem kolej na twoje świadectwo.

—————————————–

świadczył: Karol „Bourne” Filipowski

zilustrowała: Monika Urbaniak

wstępem opatrzył: Grzegorz Starzak

On-line czy on-live? A może jednakowo dobre?My (jak Metanoia) Camp